Panie doktorze, dlaczego mój system immunologiczny miałby atakować organizm, którego powinien bronić? System odpornościowy atakuje centrum dowodzenia, którym jest mózg? Tak sam z siebie? Sabotaż, koń trojański? Coś tu nie gra – powiedziałem.
Podczas wypisu ze szpitala, dr n. med. oznajmi, że istnieją programy leczenia sm. Super – pomyślałem. Dowiedziałem się jednak, że leczenie jest trudne, ponieważ etiologia choroby nie jest dokładnie poznana. Walczymy, ale nie znamy wroga. Strzelanie na oślep. Leczenie jest nakierunkowane na modulację (zmianę) systemu immunologicznego pacjenta.
Zacząłem sprawdzać, co o tym myślą osoby zmagające się z chorobą i te, które mają ich leczyć.
Proces zdobywania informacji na temat sm nie był przyjemny. Trudne historie pacjentów, arogancja i ignorancja lekarzy. Pacjent będący jedynie przedmiotem w procedurze NFZ. Brak refundacji, leki o tajemniczych nazwach. Interferon, który kojarzył mi się z cyklonem b.
Nie poddałem się. Metodycznie rozpracowywałem temat. Na szczęście wiosna była tuż za rogiem. Lubię, kiedy się zieleni. Wypiłem pierwsze piwo od 4 miesięcy. Poczułem życie. Wróciłem. Ja młody, ja silny!
„Chodzisz to nie narzekaj”
(cytat: Ordynator Oddziału Neurologii)
Chodziłem. Kolejne miesiące po opuszczeniu oddziału neurologii mijały pod znakiem drobnych objawów takich jak: sztywny kark, silny punktowy ból z tyłu głowy, tiki mięśniowe, drętwienie i mrowienie prawej dłoni i wieczne zmęczenie. Zmęczenia nie było widać, subiektywne objawy!
Drobne objawy sm pojawiały się na kilka dni, potem znikały, aby za parę tygodni powrócić.
Zacząłem ciężko pracować by zdiagnozować własny przypadek. Śledzenie przygód dr House’a nie dodawało wartości dodanej do tego procesu, niemniej jednak relaksowało. Różne przypadki medyczne leżały w kręgu moich zainteresowań. Sprawy związane ze zdrowym trybem życia stały się moją pasją. Pierwsza z listy mądrości życiowych mówi:
„Postępuj tak, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło”.
(cytat: Podręcznik mądrości [tego świata], ks. prof. Józef Maria Bocheński)
Chłonąłem wiedzę i stosowałem w praktyce.
Wraz z ilością wiedzy, jaką przyswajałem na temat sm utwierdzałem się w przekonaniu, że muszę poznać przyczynę. Syzyfowa praca. Wszyscy mówili, że przyczyna nie jest poznana. Choroba o nieznanym podłożu. Autoagresja.
Żyj z tym
oznajmił dr n. med. z Oddziału Neurologii.
Wolałbym żyć bez tego
odpowiedziałem.
Jego plan nie był moim planem
W poprzednim poście wspomniałem o boreliozie, która mogła być sprawcą całego zamieszania. O zgrozo! Informacji na temat boreliozy i wątków niczym z archiwum x było jeszcze więcej niż o sm. Ale po kolei. Zacząłem od diagnostyki. Google podpowiedział nazwisko dobrego lekarza w warszawskim Szpitalu Zakaźnym. Specjalista od chorób zakaźnych. Pan profesor. Prywatna wizyta. Wziąłem ze sobą całą dokumentację szpitalną, w której również było napisane, że wykonano badania krwi oraz płynu mózgowo-rdzeniowego [PMR] w kierunku boreliozy. Western-blot i Elisa – wyniki ujemne. Profesor oznajmił, że z pustego i Salomon nie naleje, ale uważa, że PMR mógł być źle zbadany, więc powinienem jeszcze raz dostarczyć mój PMR do Szpitala Zakaźnego w celu jego zbadania. Wynik pozytywny oznaczałby neuroboreliozę i winny całego zamieszania zostałby potraktowany rakietą antybiotykową ziemia – powietrze. Może nie tak spektakularnie, niemniej rakietą przechodzącą przez barierę krew-mózg.
Był trop!
Zagubiony płyn mózgowo-rdzeniowy
W kolejnym poście opiszę procedurę pobierania płynu mózgowo-rdzeniowego oraz to jak krzyknąłem słowo na „k” w momencie, kiedy ogromna igła przechodziła pomiędzy kręgami w moim kręgosłupie.
Urok osobisty pozwolił mi uzyskać fiolkę własnego płynu mózgowo-rdzeniowego z laboratorium Szpitala, w którym pół roku wcześniej „odpoczywałem” na oddziale neurologii. Była to misja niczym wyprawa Hobbita do Samotnej Góry. Fiolkę wrzuciłem do termosu z lodem, zapakowałem w termoizolacyjną torbę i ruszyłem przed siebie. Dotarłem do Szpitala Zakaźnego, ale tam nikt nie wiedział o sprawie. Zostałem w ręką w nocniku, a raczej z własnym płynem mózgowo-rdzeniowym w garści. Nie ukrywam, latałem po szpitalnych korytarzach jak kot z pęcherzem, by znaleźć kogoś, kto odbierze ode mnie towar i umiejscowi go w lodówce. Nawet próbowałem u ochrony. Ostatecznie, przypadkowa pani pielęgniarka odebrała PMR i umieściła w lodówce pomiędzy swoimi kanapkami.
Rozleciałem się na kawałki. Tego samego dnia rozmawiałem z szefową działu laboratorium owego szpitala zakaźnego. Rozmowa mnie uspokoiła. Mówiła, że temat boreliozy jest trudny i kontrowersyjny.
PMR przepadł, może ktoś wykorzystał go jako sos do sałatki. Na zdrowie. Po tej historii zdecydowałem, że krew będzie łatwiejszą materią do badania. Pierwszy na liście był test transformacji limifocytów.
**********************************************************************************
Podobne wpisy:
Początek historii choroby: PDDO 1: Pierwsze Objawy Boreliozy
Leave a Reply